Poland
This article was added by the user . TheWorldNews is not responsible for the content of the platform.

Marsz Miliona Serc może zmienić wszystko. "To w gruncie rzeczy gra o dusze"

Wystąpił problem z uruchomieniem strony. Zainstaluj nowszą przeglądarkę

To już dzisiaj: ulicami stolicy przejdzie druga w ciągu czterech miesięcy gigantyczna demonstracja opozycji. Dlaczego Donald Tusk zdecydował się zwołać to zgromadzenie? Jak Marsz Miliona Serc może wpłynąć na resztę kampanii? Czego PiS może się bać ze strony opozycji? Pytamy o to dr. Mirosława Oczkosia, eksperta od marketingu politycznego.

To już dzisiaj: ulicami stolicy przejdzie druga w ciągu czterech miesięcy gigantyczna demonstracja opozycji. Dlaczego Donald Tusk zdecydował się zwołać to zgromadzenie? Jak Marsz Miliona Serc może wpłynąć na resztę kampanii? Czego PiS może się bać ze strony opozycji? Pytamy o to dr. Mirosława Oczkosia, eksperta od marketingu politycznego.

Chcesz czytać naTemat.pl bez reklam i personalizować portal? Załóż konto 'Twoje naTemat'

Katarzyna Florencka, naTemat.pl: Co będzie kluczowe do oceny tego, czy dzisiejsza demonstracja była sukcesem? Jaki jest cel Marszu Miliona Serc?


Dr Mirosław Oczkoś: Celem jest powielenie efektu Marszu 4 Czerwca i wyprzedzenie na ostatniej prostej Prawa i Sprawiedliwości w wyścigu o zwycięstwo w wyborach. Na ulicach Warszawy niekoniecznie musi być dosłownie ten milion osób, ale jeśli liczba uczestników będzie porównywalna do tej z 4 czerwca, to znaczy, że będzie można odtrąbić sukces.

Kluczowe będzie nastawienie, hasła, z którymi pójdą uczestnicy. Jako że Marsz Miliona Serc ma pełnić rolę gamechangera, to powinien dać wizerunkowy bodziec: "patrzcie, zwolennicy opozycji demokratycznej, ile nas jest. Nie dajcie się Kaczyńskiemu omamić, że on wygrywa – my też możemy wygrać!". To w gruncie rzeczy jest trochę gra o dusze.

A nie powinno być jednak więcej programu, więcej konkretów?

Jako Polska nie odstajemy może niesamowicie od europejskich krajów, ale u nas jednak bardziej liczy się to czucie i wiara niż mędrca szkiełko i oko. Przekonał się o tym zresztą Donald Tusk, który powiedział, że jak ktoś przychodzi do niego z wizją, to niech idzie do lekarza. 

A jednak okazuje się, że my, Polacy, potrzebujemy i misji, i wizji. A ponieważ kwestię wizji Jarosław Kaczyński doprowadził już do poziomu halucynacji, to w związku z tym istnieje szansa, że Koalicja Obywatelska, Lewica i inni, którzy pójdą w tym marszu, zaistnieją jako alternatywa.

Chodzi tutaj o przedstawienie wizji lepszej Polski, uśmiechniętej, pozytywnej – to też będzie oznaka sukcesu. Wielu ludzi, którzy nawet nie pójdą na marsz, zobaczy to w domu, w telewizji – i może uwierzyć, że jednak warto pójść na wybory.

Zwłaszcza że PiS gra w tym momencie raczej na zniechęcenie wyborców…

Bo to jest łatwiejsze. PiS ma to szczęście, że posiada największy elektorat wyznawców, inne partie ten elektorat mają węższy. Wyznawcy PiS-u przyjmują wszystko tak, jak jest. Jeśli więc oni do wyborów pójdą bez względu na wszystko – na wizy, na Ziobrę, który nie przestrzega prawa – i jeśli zniechęci się innych, chociażby z Lewicy, czy z Trzeciej Drogi, wtedy jest szansa, że ci wyznawcy PiS-u przeważą.

Zresztą w ciągu najbliższych dwóch tygodni nie ma już czasu na odwrót. Kiedyś w kampaniach robiło się tak, że część z nich robiło się dla "swoich", a potem dla środka. Tymczasem jakby teraz PiS zaczął dawać pozytywny przekaz, byłoby to niewiarygodne. Sami już zresztą tego raczej nie chcą, bo postawili na konfrontację: naszych utwardzamy, a tamtych "rozmiękczamy".

Jak w takim razie Koalicja Obywatelska przeciwstawia Marsz Miliona Serc temu konfrontacyjnemu wizerunkowi kreowanemu przez PiS?

Sama idea marszu się przekształciła. Kiedy go ogłaszano, istniał pretekst, że komuś dzieje się krzywda i łączymy się w milion serc. Tymczasem mało osób w sumie zauważa, że Koalicja Obywatelska dość konsekwentnie prowadzi wizerunkowo tę kampanię, bo to serduszko zaistniało, na jakiejś konwencji była nawet scena w kształcie serca.

No i teraz z tymi sercami może pójść 200 tys., 500 tys. albo milion osób, oczywiście – ale liczba jest drugorzędna, o ile w Warszawie nie zbierze się tylko 25 tys. ludzi, bo wtedy mówimy o klęsce (śmiech).

Obrazka tych tłumów PiS się ewidentnie boi, bo wcześniej to zlekceważyło, a Marsz 4 Czerwca stał się ewidentnym pchnięciem. Tutaj działa efekt skali – ludzie lubią być z tymi, którzy wygrywają, którzy mają szansę na wygraną, z tymi, którzy myślą podobnie jak my. To jest naturalny odruch i w polityce jest to bardzo mocno uwypuklone.

W marszu, jak pan zresztą wspominał, wezmą udział liderzy Lewicy, ale Trzeciej Drogi znów nie. Z czego taka decyzja wynika?

Mogę oczywiście tylko spekulować, ale moim zdaniem ciągle wynika to z niedojrzałości politycznej Szymona Hołowni, bo przecież widział już efekty takiej taktyki: mocny spadek poparcia dla Trzeciej Drogi. Teraz odbudowali trochę w sondażach i popełniają dokładnie ten sam błąd. Naiwnością byłoby sądzić, że jak się robi to samo, to będzie inny efekt.

Oczywiście to jest polityka i możemy dyskutować, że nie wszystko się da zmierzyć, jednak wydaje się, że na tej ostatniej prostej nie zaszkodziłoby Szymonowi Hołowni i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, gdyby jednak też weszli w jakiś autobus i pokazali, że idą razem i będą istotni w tym wszystkim. Ich aktualne tłumaczenia są trochę lepsze niż były, natomiast wciąż pokazują bezradność. 

Widać na pewno, że w tym związku Trzeciej Drogi większy wpływ na Kosiniaka-Kamysza ma Hołownia niż Kosiniak-Kamysz na Hołownię. Przecież Kosiniak-Kamysz ma jednak większe doświadczenie, ale chyba jakoś daje się uwieść retorycznie tej wizji – czy halucynacji już – Hołowni, że ta Trzecia Droga jak skoczy, to po prostu zmiecie wszystkie inne drogi.

No idą tą trzecią drogą, tylko nie wiadomo, czy marszowo, czy kulawą nogą.

PiS ma z kolei inną strategię, w niedzielę ze stolicy znika. Prezydent leci do USA na Paradę Pułaskiego, partia robi konwencję w Katowicach. Czy to sposób na przeczekanie dnia, czy też prawdziwa odpowiedź na marsz?

Ja myślę, że tutaj PiS nie ma wyboru dlatego, że to już dwa tygodnie do wyborów, no i trzeba pokazać swoją siłę. Własny marsz prawdopodobnie by się już nie udał, poza tym to byłoby powielanie pomysłu Koalicji. W związku z tym Katowice, gdzie premier Morawiecki może i daje po tyłach sondażowo i nie jest tam mile widziany, ale jednak jest tam też duża grupa wyborców PiS-u. Trzeba coś zrobić, a na konwencji to jest jednak zawsze bezpieczniejsze.

PiS doszło do takiego typowego etapu partii władzy – czyli jest mocno zużyty poza swoim żelaznym elektoratem. W związku z tym, żeby pokazać siłę, trzeba w miarę małym miejscu skondensować liczbę zwolenników i członków – bo ich się tam zwiezie z całej Polski.

Będzie to oczywiście próba odpowiedzi na Marsz Miliona Serc. Patrząc na to, co się dzieje do tej pory, to ja się nie spodziewam zmiany retoryki, będzie ostro. Muszą pokazać swoim zwolennikom, że nie odpuszczają, a PiS to nie jest tylko ledwo żyjący Jarosław Kaczyński, który powie raz lepiej, raz gorzej i któremu nie wolno zadawać pytań – tylko musi być znowu efekt skali. Ten efekt skali osiągną zamkniętym pomieszczeniem, gdzie światłami i kamerami "podciągnie" się obraz.

Plus będzie jeszcze ta wisienka na torcie: wieczorem, ok. godz. 18 wychodzi marsz w Nowym Jorku, gdzie pan Andrzej będzie szedł z Polonią. Czyli mają cały dzień zrobiony dla TVP Info, telewizji rządowej i innych sprzyjających władzy mediów jako przeciwwagę dla marszu opozycji.

PiS nauczył się jednej rzeczy: że sama negacja tego wydarzenia nie zadziała. 4 czerwca byli bezradni. Muszą mieć swoją narrację, swoją opowieść, w związku z tym pewnie duży nacisk będzie na "to, co my zrobiliśmy, jacy jesteśmy i jak bronimy dzielnie Polski".

A czego PiS na finiszu kampanii, już po Marszu Miliona Serc, powinien się najbardziej obawiać?

Przede wszystkim tego, że "przeholuje" przekaz. Widać, że postawiono, jak to się mówi w żargonie, na "negat". Negatywne rzeczy lepiej "wchodzą", cały czas na tapecie jest ten Tusk, który zgermanizuje Polskę. Natomiast każdą rzecz można przedobrzyć. Wydaje się, że na Tuska już naprawdę nie można więcej nakleić, niż jest naklejone, już jest tak zły, że to zło jest samo z siebie złe. Można mu w sumie tylko jeszcze ogon dorobić, kopyto czy coś tam jeszcze.

To może być przeciwskuteczne. Na miejscu PiS-u bym był bardzo czujny w tym najbliższym czasie, czy opozycja – a w szczególności Koalicja Obywatelska – nie przełoży wajchy na jakiś pozytywny przekaz. Bo w zasadzie wszystko jest jasne, kto się miał z jednej i z drugiej strony na negatywnym przekazie zbudować, ten się zbudował. Moim zdaniem to już koniec, nie ma dalej poszerzania negatywnego elektoratu.

I teraz na kontraście, jeżeli KO zaprezentuje jakiś pozytywny program "Polska na TAK", Polska pozytywna, Polska uśmiechnięta – to może się okazać, że ten kontrast negatywny może PiS-owi zaszkodzić. 

Jako obywatel obawiam się tego, że PiS zaszedł już tak daleko tą ciemną stroną mocy, że może iść już tylko dalej – coś wymyślą, jakieś aresztowanie spektakularne albo ujawnianie jakichś kompromitujących dokumentów. Bo trudno jest zrobić krok wstecz, już nie ma czasu. Ale też już chyba nie ma ochoty na to. Jarosław Kaczyński ustawił swoich żołnierzy pod Grunwaldem na bój śmiertelny o władzę i nie biorą jeńców. I to może ich też pogrążyć.