Poland
This article was added by the user . TheWorldNews is not responsible for the content of the platform.

Jeszcze o dupiarzu. Jestem za, a nawet przeciw

Czy można się dziś samemu bezkarnie potępić, nazywając się „dupiarzem”? Mamy jeszcze prawo do słów? I wreszcie: czy istnieją jeszcze dozwolone ramy gatunku dziennikarskiego?

Moja znakomita koleżanka, językoznawczyni Małgorzata Majewska nie daje zgody na wypowiadanie słowa „dupiarz” w przestrzeni publicznej, bo nie szanuje ono podmiotowości drugiego człowieka. Zgadzam się z nią co do konkluzji, ale przesłanki w kwestii Rafała Trzaskowskiego chyba są inne. Bo miał pełne prawo tego słowa użyć.

Czytaj też: Myśleć po polskim

Media jak rozbite lustro

Media są dziś rozbitym lustrem – nie pokazują całości, ale odbijają jedynie fragmenty, w nieskończoność je powielając. Dzięki temu piszą, że urzędujący prezydent polskiego miasta użył słowa „dupiarz”. To etykieta mężczyzny zorientowanego na krótkoterminowe, nastawione na seks znajomości z kobietami, określonymi poprzez pars pro toto, czyli część za całość. Taka redukcja do jednej części uprzedmiotawia, a manifestowanie takiego spojrzenia na kogokolwiek jest niewłaściwe w XXI w.

Nie chcę bronić tu prezydenta Warszawy, ale sprawa ma szerszy wydźwięk, bo zahacza o wolność w uprawianiu gatunków dziennikarskich i w ogóle prawo do kontekstu. A w tym mieści się art. 212 kodeksu karnego, czyli np. kwestia obrazy – zwłaszcza religijnej – za to, co ktoś powiedział. Co w radykalnym wydaniu ma konsekwencje w procesach sądowych czy zamachach z powodu publikacji karykatur Mahometa.

Spróbujmy się przyjrzeć po kolei tym kwestiom.

Czytaj też: Faszyzm w języku

Co można w cyrku, a co na oficjalnym spotkaniu?

Po pierwsze: czy można użyć dosadnych i głupawych słów w audycji satyrycznej lub felietonie? Rozmowa Kuby Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego była z gruntu niepoważna. To połączenie satyry i plotki zarazem. Panowie plotkowali o znanym aktorze, nazywali jego mieszkanie kopulatorium i fantazjowali o siedzeniu na kolanach u Kaliny Jędrusik. Takie elementy mogą się pojawiać w felietonie lub audycji satyrycznej. Porównajmy ją do karykatury – w karykaturze wyolbrzymione cechy (Rafał Trzaskowski ubolewa bowiem, że nie korzystał z benefitów, jakie niosła nazwa mieszkania kolegi aktora) powodują śmiech z powodu wykrzywienia obrazu danej osoby.

Zabiegi stosowane przez Wojewódzkiego i Kędzierskiego miały nieco pobrudzić, ubogacić autentyzmem obraz dobrze wychowanego chłopaka ze starówki, eksponując jego przygody licealno-chłopięce i sprowadzając go do postaci „nareszcie normalnego Rafała”. Jeśli ktoś decyduje się uczestniczyć w czymś, co wśród standuperów nosi nazwę roast, nie uda mu się wyjść poza karykaturę. I to dobrze – jeśli rzecz odbywa się w cyrku, a nie na oficjalnym spotkaniu, z którego idą relacje w newsach. Jeśli nie zwracamy uwagi na gatunek, wówczas zachowujemy się jak radykałowie, którzy uznali, że nie można stawiać w prześmiewczym świetle bohaterów religii w prasie drukowanej. Wydaje mi się, że można, aczkolwiek nie trzeba nikogo za to lubić ani popierać.

Porównując: we fraszce „Na matematyka” Jan Kochanowski mógł stwierdzić dosadnie, kogo ów uczony ma w domu, bo była to właśnie fraszka, co nie deprecjonuje jego pieśni i trenów.

Czytaj też: Czy Polaków coś łączy?

Czy można siebie samego zdeprecjonować?

Po drugie: czy obecnie mamy prawo do tego, żeby się samemu brzydkim słowem zdeprecjonować? Małgorzata Majewska w „Polityce” słusznie zauważa, że skierowanie do kogoś tekstów seksistowskich, zorientowanych na ujmowanie kogoś w kategoriach seksualnych, przesłaniających lub nawet wykluczających jego kompetencje, jest szkodliwe w dzisiejszej przestrzeni publicznej. Ale czy można zdeprecjonować siebie? Bo Trzaskowski o swojej licealnej postawie powiedział, że na jej określenie nie używałby słowa „bawidamek” (co oznaczało kogoś, kto zyskuje poklask u płci przeciwnej, zamiast uczestniczyć w męskich przemocowych zabawach), bo było mu już wtedy ono obce. Użyłby słowa „dupiarz”, które w latach 90. (pamiętam to słowo, było popularne w tym czasie, choć Jarosław Kaczyński, lat 73, nie załapał się na nie w swoim okresie licealnym).

„Dupiarz” to określenie zdecydowanie pejoratywne, podobnie jak pogardliwe „bawidamek”. Czyli facet poświęcający dużo czasu na „pozyskiwanie” nowych partnerek i skupiający się na tym zajęciu. Tak więc Trzaskowski, używając słowa „dupiarz” i dystansując się od zbyt archaicznego „bawidamka”, zdeprecjonował sam siebie, bo zaraz zaznaczył, że się zmienił, dziś jest zupełnie inny, ma inne wartości i priorytety. A zatem – porównując – gdyby jakaś młoda burmistrzyni miasta, gdzie produkowane są samochody, stwierdziła nostalgicznie, że była w liceum „blacharą”, ale dorosła i wszystko jest inne – czy byśmy ją potępiali? To właśnie rodzaj autodeprecjacji i podkreślenia, że się przez ten etap przeszło.

Czy za samo użycie słowa „blachara” należy się potępienie, czy mamy prawo się zdeprecjonować? Nazwać przeszłość dosadnie, by się od niej odciąć? Jeśli ktoś był nędznym rasistą, może się do woli zdeprecjonować, zwłaszcza jeśli chce pokazać progres, jaki w nim zaszedł, na co w dalszej części wskazywał Trzaskowski. Sam element przemiany, kiedy człowiek najpierw zachowywał się karygodnie, ale potem dojrzał i zmądrzał, jest stałym literackim elementem od czasów św. Pawła-Szawła. Czy powiedziałby więc, że jest „kobieciarzem”, „psem na baby”, czy dosadniej „dupiarzem” – użycie tego wyrażenia wobec siebie wskazuje na pewien dystans do takich praktyk. To trochę co innego niż afirmatywne „kolega twierdzi, że mam kurwiki w oczach” posłanki Renaty Beger. Choć proweniencja ta sama.

Czytaj też: Śmiech ze świętości

Jak to było w latach 90.?

Po trzecie wreszcie, czy mamy prawo mówić o mówieniu, czyli mówić o tym, jak się kiedyś mówiło? Przypominam, że chodzi o dość seksistowskie lata 90., kiedy np. reklamy nauki jazdy brzmiały: „Pozwolimy ci szybko skończyć”, reklamą szkoły językowej był plakat kobiety z opuszczonymi majtkami i hasłem: „Pokażemy wam, co robić z językiem”, a w reklamie Centrum Technik Osuszania widniała na zdjęciu kobieta i obok niej hasło: „Masz mokro?”.

To gwoli kontekstu, a teraz przyjrzyjmy się bliżej samej audycji Wojewódzkiego i Kędzierskiego. Oto na antenie panowie rozmawiają o płytach, o liceum, o żulerskich podwórkach itp. Kuba Wojewódzki, dziecko mediów zbierających uwagę i niewnoszących treści, mówi tak: „Cieszę się, że teraz brzmisz jak Rafał, że nie mówisz jak polityk”. Po czym nawiązuje do fragmentu rozmowy poza eterem, pytając: „Dlaczego mówisz naokoło, że słowo »bawidamek« znasz z języka i frazeologii babci? Przecież masz świadomość, że byłeś przystojnym i jesteś… no, dzisiaj zajętym…”.

Trzaskowski odpowiada, wskazując na znaczenia słów: „No nie, ale to nie o to chodziło. Że »dupiarz« – to tak, ale nie »bawidamek«. Kto mówi dziś »bawidamek«?”. Wojewódzki, wyczuwając krew, dociska: „Czyli ty byłeś dupiarzem?”. Trzaskowski odpowiada: „Oczywiście, że tak, ale nie żadnym bawidamkiem. Oczywiście, że jak człowiek był młody, to się zachowywał zupełnie inaczej niż teraz”.

Rozmowa dotyczy tego, jak w latach 90. mówiło się na pewien typ zachowania. Pamiętam te czasy jako językowy moment podwójnego standardu moralnego. Dużo częściej mówiło się „puszczalska” niż „puszczalski”, to u kobiet afirmowana była potrzeba reglamentacji partnerów. Ale i wobec mężczyzn większe zainteresowanie seksem poza sakramentalnym związkiem miało zabarwienie pogardliwe. Tak więc w liceach funkcjonowały określenia takie jak „babiarz”, „samiec” – o postaciach zorientowanych na krótkotrwałe relacje i skakanie z kwiatka na kwiatek, „podrywacz”, „plejboj” – które dotyczyły narcystycznego nastawienia w relacjach, oraz używane przez dziewczyny wyrażenia skupiające się na męskiej atrakcyjności, takie jak „mięcho”, „tyłeczek”, „niezła dupa”, „ciałko”, „ciacho”, „lasio”, „lasior”.

Był to moment wejścia na polski rynek „Cosmopolitana” i próby wyrównania praw do fizycznej przyjemności. „Babiarz” i „dupiarz” mieściły się w tym samym worku nieco pogardliwego zabarwienia co wobec dojrzalszych kobiet potem „kuguar” czy „rycząca czterdziestka”. Tak więc „dupiarz” pojawił się w audycji w kontekście semantycznym jako funkcjonujący wtedy odpowiednik archaicznego „bawidamka”. Nie była to jednak przechwałka, bo Trzaskowski z żalem tuż wcześniej wspominał, że był przy kości, a jego kolega – właściciel mieszkania-kopulatorium – zapraszał innych kumpli, żeby tam szaleć, a Trzaskowskiego tylko po to, żeby o Szekspirze gadać.

Czytaj też: „Orka bij, bij, bij”. Rosyjscy żołnierze jak stwory z Tolkiena

Trzaskowski powinien przewidzieć

Współczesne media tak jednak działają, że wyciągają słowa z kontekstu. Dlatego Małgorzata Majewska pisze, że nie chodzi o to, że źle Trzaskowski coś powiedział, tylko złe jest to, że słowo to padło publicznie – bo mógł przewidzieć, że zostanie wyciągnięte z kontekstu. I tu ma pełną słuszność. Samo używanie w kontekście publicznym słów zawierających w sobie relację uprzedmiotowienia, zwłaszcza przez kogoś ze sztandarem walki o zmianę społeczną (choćby padające w rozmowie poparcie dla związków partnerskich), jest powielaniem pewnej postawy, którą niesie język. I, niestety, Rafał Trzaskowski, który został wciągnięty we wspominki o dzieciństwie, płytach muzycznych i imprezach z lat 90., powinien być bardziej czujny, co sam przyznał.

Tak samo szkodliwe jest mówienie w kontekście klimatu o interesach narodowych, co partykularyzuje interesy wszystkich zagrożonych katastrofą ludzi, jak szkodliwe jest funkcjonowanie słów dotyczących kobiet czy relacji z kobietami, które sprowadzają je do obiektu seksualnego. Bo tę zakorzenioną w umyśle tendencję do redukcji w myśleniu o kobietach właśnie teraz trzeba przezwyciężać, kiedy mowa o rolach liderskich młodych kobiet czy ich wysokich kompetencjach.

Jakie z tego wnioski? Jak się okazuje, jestem za, a nawet przeciw. Nie widzę problemu w kontekście, w jakim Trzaskowski użył tego słowa. Mamy prawo do satyry i karykatury. Widzę problem w tym, że sympatyczny Wojewódzki wystawił Trzaskowskiego na patelni, bo nie da się robić z audycji łazienkowo-szatniarskiej miejsca dla progresywnego polityka. Poza tym jeśli w dzisiejszych mediach nie ma całości, są tylko odbicia fragmentów, to każdy fragment musi mieć swój certyfikat jakości.

Czytaj też: Teraz k... wy... Ten protest ma swój język