Poland
This article was added by the user . TheWorldNews is not responsible for the content of the platform.

Tysiące Rosjan uciekły do Finlandii. „Putin nazywa ich szumowinami i zdrajcami”

Pociąg Allegro z Sankt Petersburga do Helsinek zwykle jeździł niemal pusty. Już kilka dni po rosyjskiej inwazji na Ukrainę i zawieszeniu większości połączeń lotniczych zapełnił się pasażerami. Na początku wojny każdego dnia przyjeżdżało nim 700 osób. Fińskie linie kolejowe prosiły nawet rosyjskiego przewoźnika o dodanie kolejnego, trzeciego składu w ciągu dnia.

Jednak po kilku tygodniach Finlandia stwierdziła, że zamyka połączenie, bo to miały być pociągi dla obywateli tego kraju, którzy chcieli wydostać się z Rosji. Ostatni wjechał na peron 9 dworca w Helsinkach 28 marca o 19.45. Niektórzy żartowali, że fińsko-rosyjski Allegro został symbolicznie pożegnany obfitym śniegiem.

Czytaj też: „Wyszła na jaw mizeria Rosjan. Straszyli na defiladach, a okazało się, że g… mają”

Światło dla Filipa

34-letni Filip Ściełkanow z Sankt Petersburga już w styczniu ostrzegał znajomych w Rosji, że zbliża się wojna. Od 18 lutego zaczęli organizować pacyfistyczne akcje z banerami: „Ch… wojnie” czy „Nie wojnie”. Na przykład ulepili penisa ze śniegu i dodali kartkę z antywojennym hasłem.

23 lutego zrobił opis na Instagramie „Przeciw wojnie w Ukrainie”. W dniu inwazji był jak we mgle. Przez pierwsze dni chodził na demonstracje i zastanawiał się, co dalej. 2 marca rosyjskie władze stłumiły jeden z pierwszych dużych protestów w Sankt Petersburgu. W całym kraju zostało zatrzymanych 13 tysięcy protestujących. 4 marca rząd wprowadził prawo, które pozwala skazać na 15 lat za „szerzenie dezinformacji” i dyskredytowanie rosyjskiej armii. Wolne media zostały zmuszone do zawieszenia działalności lub przeniesienia jej do innych krajów.

– Pomyślałem, że muszę się ewakuować. Po pierwsze, było ryzyko, że zostanę zapuszkowany. Od kilkunastu lat kręciłem się wśród aktywistów opozycji, od jakiegoś czasu przy grupie Nawalnego. Po drugie, bałem się, że jeśli trafię do więzienia, to nie skończę mojego życiowego projektu, który daje nadzieję na zmianę świata – opowiada Filip.

Co to za projekt? Może o nim opowiadać długo. To aplikacja o roboczej nazwie Light. Pracuje nad nią od kilku lat, na razie koncepcyjnie. Light ma budować społeczeństwo obywatelskie, łączyć ludzi, którzy chcą coś zrobić, bez przemocy. Być może w konsekwencji obalić Putina. Ogłosić amnestię dla wszystkich rządzących i oddać władzę ludziom.

10 marca próbował w Sankt Petersburgu wsiąść do pociągu Allegro. Fińscy pogranicznicy nie chcieli go wpuścić. Sprawdzali Rosjan nie jak zwykle na trasie, ale już przy wejściu do pociągu. Kilkadziesiąt osób nie dostało zgody na przejazd. – Serce mi szalało. Pokazałem fińskiej strażniczce listę powodów, kiedy można pozwolić na wjazd Rosjaninowi. W końcu machnęła ręką i wsiadłem – opowiada Filip.

Spotykamy się przed jego blokiem na ławce przy osiedlowej saunie. Mieszka na przedmieściach Helsinek, przy ostatnim przystanku metra. Wysoki, szczupły, ruda broda, rozczochrane włosy, w hipsterskim stylu, nerwowe ruchy.

Opowiada o swoim życiu, co chwilę wybuchając śmiechem. Przeprasza, że nie mógł przyjechać do centrum miasta. Wcale nie chodziło o pracę, jak mówił, zwyczajnie nie miał pieniędzy na dojazd. Dostaje 300 euro od fińskiego rządu, ale to nie wystarcza na życie. Pożycza pieniądze od znajomych i już ma długi.

– Czuję się tutaj jak tchórz – nagle się rozkleja i wzrusza. – Masz może papierosa? – pyta i gdzieś znika jego pewność siebie. – OK, OK – powtarza, jakby sam siebie próbował uspokoić. I znowu wybucha śmiechem, a potem mówi, że szuka pieniędzy na swój projekt. Miał już dwie prezentacje przed inwestorami, ale się nie udało.

Czytaj też: „W Putinie nie ma cienia człowieka. To postać ulepiona z KGB-istowskich wzorów niczym z plasteliny”

Przeprawa przez las

Ilia Kanatusz, Rosjanin z duszy i paszportu. Przez pierwszy tydzień po wybuchu wojny liczył, że obywatele jego kraju wyjdą na ulicę i będą domagać się pokoju. Dużo mogli znieść wcześniej: zamykanie bez powodu w aresztach, cenzurę, likwidowanie niezależnych mediów, ale przecież nie będą chcieli okrucieństwa i masowych mordów? – Liczyłem na to, że nawet tak kryminalny kraj jak Rosja ma swoje granice – mówi.

Jak zwykle nic się nie działo, poza kilkoma protestami. Ludzi żyli swoim normalnym życiem, wierzyli w propagandę, jak od dekad. Do tego władza wprowadzała coraz głupsze przepisy – na przykład o zdradzie stanu i antyterroryzmie – które pozwalały zamykać w więzieniu ludzi z dowolnego powodu. Bał się, że w końcu trafi na niego.

Pomyślałem, że muszę się ewakuować. Było ryzyko, że zostanę zapuszkowany. Kręciłem się wśród aktywistów opozycji – Filip Ściełkanow

Pomyślałem, że muszę się ewakuować. Było ryzyko, że zostanę zapuszkowany. Kręciłem się wśród aktywistów opozycji – Filip Ściełkanow Fot.: Agnieszka Żądło / Newsweek

Ma 29 lat. Całe życie mieszkał w Sankt Petersburgu. Jego babcia przeżyła obronę Leningradu w czasie II wojny światowej, a tata w latach 90. zginął w mafijnych porachunkach. Skończył studia psychologiczne, potem szkołę psychoterapii. Kiedy Aleksiej Nawalny wyszedł z aresztu i na ulicach Rosji zaczęły się demonstracje tłumione przez władzę, Ilia oferował aktywistom pomoc psychologiczną. Kiedy w 2020 r. wybuchła rewolucja w sąsiedniej Białorusi, postanowił również sąsiadom udzielać wsparcia psychologicznego. – Tyle mogłem dla nich zrobić. Byli moją inspiracją i nadzieją na obalenie władzy w Rosji – mówi. – Po wybuchu wojny słyszałem plotki, że służby na lotniskach zatrzymują niektórych ludzi, nawet jeśli mają oficjalne dokumenty. Stwierdziłem, że zrobię to inaczej, ale nie nielegalnie, choć tak też mogłem, miałem ofertę z Moskwy, dokumenty za kasę. Dojadę do granicy, a potem pieszo.

Pomyślał: może Gruzja? Tam jest duża mniejszość rosyjska. Spojrzał na mapę i pojawił się oczywisty pomysł: Finlandia. Zaczął przygotowania: w sklepie podróżniczym kupił kompas, nóż, latarkę, termos, w sklepie wędkarskim – wysokie ocieplane gumowce (był początek marca, w lesie leżał śnieg). Spakował się w jeden skórzany plecak: dokumenty, trzy puszki z tuszonką, wodę, jedną zmianę ciepłych ubrań, kilka rodzinnych zdjęć. I ruszył w drogę.

Blisko granicy zostawił go kolega z Petersburga, nocą ruszył pieszo w kierunku Finlandii. Kilka razy prawie zasnął, ale wiedział, że to nie najlepszy pomysł w lesie, zimą. Jadł śnieg, rozgrzewał się ogniem, trzy razy próbował pokonać granicę. W końcu się udało, po kilkunastu godzinach marszu o siódmej nad ranem znalazł się w małej fińskiej wiosce, której nazwy woli nie ujawniać.

– To psychologiczny miraż, ale po fińskiej stronie nawet drzewa wydawały mi się bardziej zielone niż po naszej. Czułem, jakbym trafił z ciemności, z piekła morderców do zielonej krainy elfów, czystej i jasnej – opowiada Ilia.

Złożył wniosek o azyl polityczny, znalazł mieszkanie dzięki pomocy znajomej Rosjanki, kolega przywiózł mu resztę rzeczy, na przykład laptop, na którym może pracować. Teraz zamierza pomagać Ukraińcom. „Nawet w ciemności wystarczy przyjrzeć się bliżej i zobaczyć wokół nas mnóstwo jasnych ludzi. Nie poddajemy się – pomagamy sobie nawzajem – a zło upadnie!” – napisał na swoim profilu na Instagramie już z Finlandii.

Czują się zagrożeni

Takich jak Filip i Ilia prezydent Rosji nazywa „zdrajcami”. Twierdzi, że Zachód używa ich jako piątej kolumny. 16 marca Władimir Putin mówił, że „Rosjanie zawsze będą w stanie odróżnić prawdziwych patriotów od szumowin”, a obecne uchodźstwo to „naturalne i konieczne samooczyszczenie społeczeństwa” (z Rosji w wyniku wojny wyjechało 300 tysięcy osób). „To tylko wzmocni nasz kraj, naszą solidarność, spójność i gotowość do sprostania każdemu wyzwaniu” – stwierdził Putin.

Rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow dodał następnego dnia: „W tak trudnych czasach wiele osób pokazuje swoje prawdziwe oblicze… Sami znikają z naszego życia”.

Wyjeżdżają głównie młodzi i wykształceni profesjonaliści. W mediach pojawiły się zarzuty, że ci Rosjanie robią to z powodu swoich karier, a nie dla idei. Filip tłumaczy mi, że może takie przypadki się zdarzają, ale jednak częściej ważne są obie rzeczy. To młodzi, wykształceni są najbardziej krytyczni wobec Putina. Byli aktywistami, czują się zagrożeni, więc emigrują.

Finowie też mają obawy dotyczące napływu Rosjan. Boją się, że wśród emigrantów będą propagandziści, agenci wpływu. Premierka Sanna Marin mówi, że w tej sprawie będą musieli zachować czujność.

– Zapytaj ich, dlaczego nie zostali w Rosji, żeby naprawiać swój kraj – prosi mnie Natalia Teramae, dziennikarka z Ukrainy, która od lat mieszka w Finlandii. Widzimy się w trakcie festiwalu w Helsinkach.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z Rosją ani z jej mieszkańcami. Im nie zależy na żadnej zmianie. Płacą łapówki, żyją w kłamstwie, w propagandzie, niczym się nie przejmują poza czubkiem własnego nosa. Takie jest rosyjskie społeczeństwo. Niestety. I to jest ich wina, że tak to wszystko wygląda – mówi mi Walentyn Kriulkow z Sankt Petersburga.

Spotykam się z nim na proteście przed apartamentowcem dla pracowników ambasady Rosji w Helsinkach. Taki protest odbywa się codziennie od 25 lutego. Wymyślił go Stanisław Hurzow, 23-letni Ukrainiec ze Lwowa. Przychodzą ludzie różnych narodowości, również Rosjanie. Do pracowników ambasady krzyczą: „Won z Ukrainy! Okupanci! Mordercy! Putin ch...jło!”. Puszczają muzykę z głośników, żeby utrudnić dyplomatom pracę na rzecz „ruskiego mira”.

Na 12 czerwca – Dzień Rosji – planują wielki przemarsz ulicami Helsinek pod hasłem „Nie dla wojny! Stoimy za Ukrainą! Rosjanie przeciwko wojnie i reżimowi Putina!”. Podobne akcje odbędą się w 50 miastach na całym świecie. „Chwała i pokój Ukrainie! Wolność dla Rosji!” – ogłaszają organizatorzy.

Zarówno Filip, Ilia, jak i Walentyn zapewniają, że też się tam pojawią. – Jeśli przyjdzie dużo ludzi, to da mi więcej wiary i nadziei na zmianę. Jeśli mało, nie szkodzi. Nie zawsze ilość jest najważniejsza. I tak wiem, że muszę kontynuować swoją pracę na rzecz społeczeństwa obywatelskiego w Rosji – pisze mi Filip.

Czytaj też: „To jest jedyny wybór: albo Rosja dozna wielkiej klęski, albo czeka nas kolejna wojna”