Poland
This article was added by the user . TheWorldNews is not responsible for the content of the platform.

„Miejsce kobiet jest na szczycie”. Ostatnie chwile Wandy Rutkiewicz pozostają tajemnicą

Co wydarzyło się w 1992 roku na Kanczendzondze? Weszła na swój dziewiąty ośmiotysięczny szczyt i schodząc, spadła w szczelinę, czy poddała się i postanowiła zostać w górach na zawsze? Ostatnie chwile himalaistki na trzecim szczycie świata pozostają tajemnicą.

Po jej zaginięciu w warszawskim Instytucie Maszyn Matematycznych, gdzie pracowała, odsłonięto poświęconą jej tablicę. W uroczystości wzięli udział pracownicy i matka wspinaczki Maria Błaszkiewicz. Po przemowie, w której wspominała córkę, podeszła do szefa instytutu i szepnęła mu do ucha: „Wanda żyje”. Nie tylko ona długo, wbrew racjonalnej wiedzy liczyła na powrót znanej z nieustępliwości i wytrwałości himalaistki, której ciała nie odnaleziono.

Delikatna i nieugięta

Mało kto, widząc tę delikatną, kobiecą, uśmiechniętą istotę, domyślał się jej żelaznego charakteru, uporu, konsekwencji. I siły fizycznej, bo na rękę potrafiła pokonać niemal każdego. Dużo mówił mocny i zdecydowany uścisk jej dużej, jakby niepasującej do reszty drobnego ciała dłoni. Na nowo poznanych osobach robiła wrażenie nadzwyczaj życzliwej, otwartej, nawet chętnej, by się zaprzyjaźnić. Ci, którzy wyciągali takie wnioski, przeżywali rozczarowanie. Zachowywała dystans. Nie zwierzała się koleżankom. A podczas autoryzacji wywiadów usuwała ze swoich wypowiedzi każdą uwagę dotyczącą spraw osobistych. Na charakter Wandy Rutkiewicz na pewno miało wpływ niełatwe i krótkie wrocławskie dzieciństwo. Kiedy ma pięć lat, podczas zabawy niewypałem ginie jej starszy brat Jurek. Ojciec, inżynier i wynalazca, jest pochłonięty pracą, a matka, pochodząca z litewskiej arystokracji dama, duchowymi poszukiwaniami. Oddalają się od siebie coraz bardziej, co kończy się wyprowadzką ojca. Po latach, w 1972 roku, opinią publiczną wstrząśnie historia bestialskiego zamordowania Zbigniewa Błaszkiewicza w jego rodzinnym domu w Łańcucie. Wanda wystąpi w procesie sprawców jako oskarżyciel posiłkowy. Kiedy idzie do szkoły, w domu panuje bieda, a ona oprócz nauki ma na głowie opiekę nad młodszymi siostrą i bratem oraz domem. Już wtedy ujawnia ambicję i upór – nigdy nie mówi o swojej trudnej sytuacji, jest świetną uczennicą i fascynuje ją sportowa rywalizacja. To wpływ ojca. Będzie rzucała oszczepem, pchała kulą, grała w siatkówkę. Aż wreszcie na skałkach pod Jelenią Górą trochę przypadkiem zakocha się we wspinaczce. Na początku ma podejście sportowe – trzeba osiągnąć szczyt i pokonać górę. Nigdy się nie poddaje.

Czytaj także: Andrzej Bargiel zjeżdża na nartach z najwyższych szczytów. „Jeden błąd może kosztować życie”

Kiedy po upadku ze skałki uszkodzi sobie kręgosłup, zgłasza się do szpitala, ale zaraz z niego ucieka. Po dwóch tygodniach znowu się wspina. Potrafi iść w góry ze złamaną kością skokową. Po latach pójdzie w Himalaje ze zrastającą się po złamaniu kością udową. Ponad sto kilometrów, o kulach, przez lodowiec Baltoro w kierunku bazy pod K2. Jest nieugięta. Dopiero po latach zaczęła dostrzegać piękno natury, jej mistycyzm. Miała do wspinania coraz bardziej filozoficzne podejście. Fascynuje ją nieprzewidywalność. „Żadne doświadczenie w górach nie jest właściwie przydatne. Trzeba cały czas obserwować i reagować” – mówiła. „Zbliżanie się do granicy niebezpieczeństwa jest dla mnie dobre. Poszerza moje widzenie. Działa oczyszczająco”. Góry stają się dla niej antidotum na wszystko.

Wanda Rutkiewicz

Wanda Rutkiewicz Fot.: Archiwum Jerzego Kukuczki / PAP

Miejsce kobiet jest na szczycie

Odważnie wkraczała na dotychczas „męskie” terytoria. Interesowała się cybernetyką i robotami, więc zdecydowała się na elektronikę na Politechnice Wrocławskiej. I była tam jedną z niewielu kobiet. Fascynowała ją idea komputerów, które wtedy nazywano maszynami matematycznymi, choć pracę nad nimi porzuciła dla gór. W środowisku wspinaczy szybko zorientowała się, że i tutaj będzie musiała walczyć o swoją pozycję. Alpiniści kobiety lekceważyli. Leszek Cichy przyznawał: „Traktowaliśmy to jak zawłaszczanie”. A Anna Czerwińska wspominała: „Jerzy Kukuczka uznawał, że możemy najwyżej lepić pierogi w bazie”. W 1975 roku, który przez UNESCO zostaje ogłoszony Rokiem Kobiet, Rutkiewicz proponuje pierwszą polską kobiecą wyprawę w góry Karakorum na niezdobyty 7-tysięcznik Gaszerbrum III. Ale na Ladies Himalaya Expedition decyzją Polskiego Związku Alpinistycznego, który wyprawę finansuje, jadą także mężczyźni. Mają wspierać alpinistki w muzułmańskim kraju oraz zdobyć 8-tysięcznik Gaszerbrum II. Wanda zostaje kierownikiem wyprawy, która kończy się sukcesem i konfliktem, bo na szczyt wchodzi zespół złożony z kobiet i mężczyzn. Uczestniczki wyprawy czują się oszukane. Rutkiewicz tłumaczyła wtedy: „Pragnęłam tego sukcesu tylko dla kobiet, ustąpiłam w chwili, kiedy trwanie przy tym pragnieniu przekreślało zdobycie szczytu w ogóle”. Nieostatni raz najważniejszy okazał się szczyt. Jest na fali – 16 października 1978 roku razem z niemiecką wyprawą Karla Herrlighoffera, podczas której pełniła funkcję zastępcy kierownika, weszła na Mount Everest. Mimo ostentacyjnie okazywanej niechęci niemieckich wspinaczy i nie najlepszej kondycji – anemii i bronchitu, stanęła na dachu świata jako pierwsza osoba z Polski, pierwsza Europejka i trzecia kobieta w historii.

Staje się znana i popularna nie tylko w Polsce, więc wykorzystuje to, aby zorganizować kolejną kobiecą wyprawę. Tym razem na drugą co do wysokości, ale najtrudniejszą górę świata K2. Szczyt, na którym jeszcze nie było Polaków i kobiet. Dzięki Wandzie, która nie będzie się wspinać, bo nadal leczy poważnie złamaną nogę, ale mimo to bierze udział w ekspedycji, ekipa jedzie tam wyposażona w profesjonalny sprzęt i pochodzące z Francji zapasy żywności. Niestety, alpinistkom atak szczytowy się nie udaje, a podczas wyprawy umiera na udar mózgu Halina Krüger-Syrokomska. To symboliczny moment i ostatnia taka narodowa kobieca wyprawa. Dlaczego? Wydaje się, że udowadnianie kobiecej zdolności do zdobywania najwyższych szczytów, także dzięki dokonaniom Wandy, nie jest już potrzebne, a poza tym himalaizm zaczął się zmieniać – rezygnowano z dużych, kosztownych wypraw na rzecz mniejszych, wchodzących w stylu alpejskim, choć przez to bardziej ryzykownych.

Czytaj też: Nanga Parbat. Jedyna taka góra

Swoje marzenie o K2 Rutkiewicz spełniła w 1986 roku, podczas wyprawy w małej grupie z Francuzami. Stanęła na szczycie jako pierwsza z Polski i pierwsza kobieta w historii. Niestety, sukces ma także gorzki smak. Podczas schodzenia ginie francuskie małżeństwo, Liliane i Maurice Barrardowie. Czy Wanda Rutkiewicz była feministką? – Pewnie nigdy nie użyła tego słowa – mówi Elżbieta Sieradzińska, autorka wydanej właśnie po raz drugi, uzupełnionej biografii wspinaczki „Wanda Rutkiewicz. Jeszcze tylko jeden szczyt”. – Ale realizowała idee feminizmu tak jak go rozumiemy dzisiaj w praktyce, co stawia ją w gronie kobiet wyprzedających swój czas. Wanda w swoim T-shircie z napisem „A Women Place is on the Top” – „miejsce kobiet jest na szczycie” – może być wzorem, wskazówką, wsparciem. Jak osiągać cele i jak nie poddawać się mimo przeciwności.

Pakistan 1982 Polska wyprawa na K2 pod kierownictwem Wandy Rutkiewicz. Na zdjęciu w bazie

Pakistan 1982 Polska wyprawa na K2 pod kierownictwem Wandy Rutkiewicz. Na zdjęciu w bazie Fot.: PAP

Nie do zatrzymania

Zakochiwała się nieustannie. Najczęściej w tych, którzy się najlepiej wspinali. Ale jej fascynacje szybko mijały. W niej też wszyscy się kochali. Nic dziwnego, była piękna i charyzmatyczna. Celebrowała swoją kobiecość – zawsze świetnie ubrana, na nizinach klasycznie i elegancko, w białe jedwabne bluzki i żakiety, w górach w intensywne kolory. Potrafiła dobierać kolor karabińczyków do kombinezonu wspinaczkowego i umyć włosy w litrze wody podczas pobytu w bazie. Zawsze miała w górach perfumy. Umiała też wykorzystywać swój urok – potrafiła załatwić w środku nocy hydraulika, żeby znalazł pierścionek, który wpadł do zlewu, albo kucharza, który przygotuje jej stek mimo zamkniętej kuchni. Jednak w związkach niespecjalnie sobie radziła. Jej pierwszy mąż, Wojciech Rutkiewicz, również był wspinaczem, ale okazało się, że góry nie są dla niego tak ważne jak dla niej. Z drugim, Helmutem Scharfetterem, przez znajomych Wandy nazywanym „austriacką wersją św. Franciszka”, przeżyła trzy lata. Na początku podobała się jej nowa rola – Helmut miał dwoje nastoletnich dzieci i ogromną liczbę zwierząt. Jednak po jakimś czasie dom w Austrii zaczął być dla niej więzieniem. Mówiła: „Obaj moi mężowie traktowali wspinaczkę jako zagrożenie”. Miłość, która mogła ją uszczęśliwić, spotkała, mając 46 lat. Niemiecki neurolog Kurt Lyncke-Kruger sam się wspinał, doskonale rozumiał jej miłość do gór i w przeciwieństwie do poprzednich partnerów wspierał jej marzenia. Szczęśliwa Wanda stała się wesoła, bardziej otwarta. Mówiła: „Z Kurtem szykujemy się na starość. Znalazłam kogoś, kto jest do mnie podobny”. Poczucie spełnienia nie trwało długo – Kurt, który towarzyszył jej w 1990 roku podczas wyprawy na Broad Peak jako lekarz, odpadł ze ściany podczas wspinania. Po jego śmierci Wanda zapadła się w sobie i zaczęła się wspinać z jeszcze większą determinacją. Najpierw na Czo Oju, a potem z polską wyprawą na Annapurnę. Wspina się samotnie, bo jest zbyt wolna i nikt nie chce z nią iść. Mimo słabości i bólu we wcześniej złamanej nodze uparcie prze do szczytu. Kiedy schodzi, okazuje się, że koledzy mają wątpliwości, czy dotarła do wierzchołka. Tylko to, że udało się wywołać zdjęcia robione na szczycie w ciemności sprawia, że oficjalna komisja uznaje jej wejście na Annapurnę. Ale pomówienie o kłamstwo, w środowisku wspinaczy chyba najboleśniejsze upokorzenie, przeżyła ciężko. To ono i śmierć Kurta sprawiły, że zatopiła się w samotności. I wtedy, mając 48 lat, ogłasza, że chce wejść na wszystkie 14 ośmiotysięczników – Koronę Ziemi. W tym czasie udało się to tylko Reinholdowi Messnerowi i Jerzemu Kukuczce. Ale Wanda nie zamierza być po prostu trzecia, chce zrobić coś nowego – wejść na pozostałe szczyty (ma ich na koncie osiem) jeden po drugim, wykorzystując stałą aklimatyzację na wysokościach. Nazywa swój niezwykle ryzykowny plan „Karawaną do marzeń”. Złośliwi mówią o nim „karawan”. Ale Wanda, coraz bardziej wyobcowana ze środowiska himalaistów, nie przejmuje się już opinią innych. Znajomym mówi, że nic jej już nie powstrzymuje przed ryzykiem, przyznaje też: „Coraz mniej chce mi się rozmawiać. Mam coraz mniej słów”.

Ostatni szczyt

Na Kanczendzongę wyrusza, mimo że nie czuje się najlepiej. Odczuwa ból w nerce, a lekarz namawia ją na dokładne badanie. Niby się zgadza, ale go unika. Może bała się dowiedzieć, że nie powinna wyruszać w góry? Wszyscy widzieli, że nie wygląda najlepiej, jest szara na twarzy. Towarzyszy jej młody ratownik tatrzański 22-letni Arkadiusz Gąsienica-Józkowy, który ma jej pomóc wejść na szczyt, oraz czworo Meksykanów. Wyprawą kieruje Carlos Carsolio. Wszyscy są bardzo młodzi, Wandę nazywają „abuela” (babcia). Gąsienica-Józkowy, którego udział w wyprawie sfinansowała Wanda, angażował się podczas akcji górskiej. Zakładał kolejne bazy i poręczował. Niestety, przed atakiem szczytowym doświadcza gwałtownego osłabienia z powodu zatrucia, a pozostali członkowie wyprawy są poodmrażani. Tylko Wanda i Carsolio mogą próbować wejścia na szczyt. Carsolio idzie dużo szybciej, wchodzi na szczyt i schodząc, spotka Wandę odpoczywającą 300 m od wierzchołka w śnieżnej jamie. Chciała przenocować i rano zaatakować szczyt. Carlos zdawał sobie sprawę, że to skrajnie niebezpieczne – nie miała jedzenia, wody, śpiwora, tylko płachtę biwakową. Decyzja o pozostaniu w strefie śmierci, w której pogorszenie stanu organizmu z powodu niedotlenienia następuje szybko, była szaleńcza, może nawet samobójcza. Ale miała do niej prawo. Właśnie to prawo do poświęcenia swojego życia dla czegoś, co jest dla nas ważne, nazywała wolnością. Trzy lata po jej zaginięciu włoscy himalaiści natrafili na Kanczendzondze na zwłoki kobiety. Znajdowały się na wysokości 7600 metrów. Podejrzewano, że to może być Wanda, jeśli po wejściu na szczyt schodziła południową stroną. Okazało się jednak, że znaleźli ciało bułgarskiej himalaistki Jordanki Dymitrowej. W końcu w 2009 roku na szczycie Kanczendzongi stanęła Kinga Baranowska. Swoje wejście na szczyt zadedykowała Wandzie Rutkiewicz.

Premiery 24/2022

Premiery 24/2022 Fot.: Filip Miller

Elżbieta Sieradzińska, „Wanda Rutkiwiecz. Jeszcze jeden szczyt", Marginesy

Czytaj też: Hobby można sobie zmienić, a pasji nie. Z pasją się umiera