Poland
This article was added by the user . TheWorldNews is not responsible for the content of the platform.

500 dni w więzieniu Andrzeja Poczobuta

Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie

Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi 

Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.

Myśląc o tym, co by było gdyby, pocieszam sam siebie, bo przecież w sytuacji, gdy Łukaszenka użyczył Władimirowi Putinowi kraju, by prowadzić z jego terytorium ataki na Ukrainę, o żadnych gestach pod adresem Polski nie może być mowy. Poczobut najbliższe miesiące, jeśli nie lata, spędzi za kratami. Tylko dlatego, że był porządnym, niezależnym dziennikarzem.

Gdyby Andrzej był na wolności, 24 lutego pewnie gnałby na granicę z Ukrainą, by pisać reportaż o wlewających się do sąsiedniego kraju kolumnach rosyjskich czołgów. Przepytywałby naocznych świadków, obdzwaniałby niezależnych białoruskich ekspertów, pytając o konsekwencje. Podjeżdżałby pod białoruskie lotniska, z których korzysta rosyjskie lotnictwo, i pod bazy, gdzie rozmieszczono rosyjskie wyrzutnie rakiet. Powstałyby barwne korespondencje, które przedrukowywałyby zaprzyjaźnione z nami gazety w zachodniej Europie.

Gdyby był na wolności, pisałby o białoruskich szpitalach, do których zwożono rosyjskich żołnierzy rannych w walkach pod Kijowem. I o workach z ciałami żołnierzy, którym życia nie udało się uratować. Worki zalegały w białoruskich kostnicach, Rosja nie kwapiła się ich odbierać. 

Poczobut pisałby o białoruskim ruchu oporu, który na wielką skalę niszczył urządzenia sterujące ruchem kolejowym, by w ten sposób utrudnić Rosjanom przerzucanie żołnierzy i zaopatrzenia do Ukrainy. Eksperci mówią, że to dzięki odwadze tych ludzi Łukaszenka nie zdecydował się na wysłanie swoich żołnierzy na wojnę. Zrozumiał, że w takiej sytuacji nawet najsurowsze represje nie byłyby w stanie zatrzymać wybuchu społecznego protestu.

„Gdyby Andrzej był na wolności…"

Tymczasem Poczobut, czekając na proces, jest odizolowany od świata. Widzeń z rodziną nie ma. Są tylko listy. Muszą być pisane po rosyjsku, a pisane po polsku od syna Poczobuta więzienna cenzura zatrzymuje.

Można próbować pisać między wierszami, zdarza się nawet, że bliscy w listach przepisują więźniom artykuły z gazet. Nie wolno jednak wprost odnosić się do tego, co dzieje się w kraju czy na świecie. Jedno nieopatrzne zdanie i list ląduje w koszu. A gdy cenzor ma zły nastrój, wyrzuca listy, nawet ich nie czytając.

Poczobut spotyka się jedynie z adwokatem. Ale adwokat musi też uważać na to, o czym rozmawia. Mówi raczej o śledztwie i procesie, a o tym, co dzieje się w Białorusi, Ukrainie czy Rosji, opowiada zdawkowo.

Wiedzę o tym, co się dzieje za murami, wolno czerpać tylko z oficjalnej propagandy. Są więzienna biblioteka, państwowe gazety, w niektórych celach są telewizory (u Poczobuta, gdy siedział jeszcze w Żodino, akurat był popsuty). Po napaści Rosji na Ukrainę dostęp więźniów do wiadomości jeszcze bardziej ograniczono. Zapewne Andrzej wie o napaści Rosji na Ukrainę. Zdaje sobie sprawę, że Białoruś nie przyłączyła się do tej agresji – bo mówiłaby o tym propaganda – i że Ukraina się skutecznie broni, bo ciągle nie odtrąbiono zajęcia Kijowa.

Dla siedzącego w celi dziennikarza to psychiczna tortura równie dotkliwa co zamknięcie w celi w bloku śmierci, gdzie ostatnie dni życia spędzają skazańcy, którym białoruski kat ma przestrzelić potylicę. Andrzeja w ten sposób próbowano zmiękczyć. Wytrzymał.

Wieczorem 24 marca 2021 r., osiem godzin przed aresztowaniem, Andrzej przysłał do redakcji ostatni artykuł. Udowadniał w nim, że próby obłaskiwania Aleksandra Łukaszenki przez polski rząd nie mają żadnego sensu, bo dyktator w głębi duszy Polski nienawidzi. Gdy Warszawa będzie próbowała się dogadać, on ją wykorzysta, oszuka, wbije nóż w plecy.

To gorzkie podsumowanie białoruskiej polityki rządu PiS, który od 2016 r. ocieplał relacje i wysyłał do Mińska swoich ówczesnych najważniejszych polityków, m.in. marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego (mówił potem, że Łukaszenka to ciepły człowiek), szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, wicepremiera Mateusza  Morawieckiego. Rządzący liczyli na inwestycje w Białorusi, w zamian byli gotowi przyciąć wsparcie dla żyjących tam Polaków i białoruskiej opozycji. Andrzej najwyraźniej bał się powtórki, że po wzmożeniu wywołanym sfałszowaniem przez Łukaszenkę wyborów i zduszeniu obywatelskiej rewolucji w Warszawie zatriumfują „realiści" i będą szukać pragmatycznych rozwiązań…

Myślę, że gdyby Andrzej Poczobut był dziś człowiekiem na wolności, podobne przestrogi pisałby pod adresem tych wszystkich „pragmatyków", którzy wzywają Zachód, by przestać zbroić Ukrainę i zmusić ją do ustępstw wobec Rosji.

Putin jest przecież równie wiarołomnym człowiekiem co Łukaszenka. Tylko na rękach ma więcej krwi…

Spędziłeś za kratami już 500 dni. Andrzeju, jesteśmy z Tobą, wytrzymaj!